Wyprawa wzdłuż Bałtyku- dzień 3
-
DST
139.00km
-
Czas
08:30
-
VAVG
16.35km/h
-
Podjazdy
495m
-
Sprzęt Moj nowy Viper
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak więc rano wstałem o godzinie 6.00
Toaleta, śniadanie i szybkie pakowanie. ok. 8.10 wyruszałem już samotnie dalej po koledzy z Gdańska pojechali wcześniej, a Ci ze Stalowej Woli jeszcze pakowali namioty.
Od razu jechałem do Ustka Port, żeby zobaczyć jak to wygląda. Było mega pusto, tylko gdzieniegdzie byli ludzie.. fajnie to wyglądało, szczególnie ten ruchomy most czy latarnia(?) przy brzegu. Plaża też na plus. Za Ustką jechałem w kierunku Rowów, ścieżką leśną, niezbyt ciekawą miejscami. Piach i żwir był nie do przeskoczenia.. Za to prawie nie było asfaltu..
Przed Rowami spotkałem małżeństwo z Poznania, mega mi pomogli udzielając wskazówek co do przejazdu trasy. Ja natomiast udzieliłem wskazówek im (jechali w odwrotną stronę niż ja). Tak więc do Rowów dojechałem asfaltem, nie ścieżką w lesie w którym były głazy i popękane płyty betonowe. Potem kierowałem się na Smołdzino jadąc ścieżką w lesie wzdłuż Jeziora Gardno. Tam spotkałem następnego sakwiarza, jechał z Kostrzyna nad Odrą. W planach miał dojechanie na Mazury. Jechaliśmy razem może z 10 km
Potem się rozdzieliliśmy bo ja jechałem na Kluki, a on inaczej bo miał rower z cienkimi oponami i mógłby tych bagien nie przejechać. Potem go już nie spotkałem.
Bagien było może z 1-1,5 km a potem te zasrane płyty ażurowe. Wytrzęsło mną niesamowice.. Dalej jechałem na Główczyce i na Wicko główną wojewódzką. Minąłem fragment szlaku R10, ale wolałem się nie cisnąć na Gać i Żarnowską.. Z Wicka do Łeby ścieżką wzdłuż drogi. Nie dojeżdżałem do samej Łeby tylko skręciłem na Sarbsk. Potem już jechałem bliżej morza, znów jakby wróciłem na R10, a tam już był szuter, szuter,szuter. Chciałem dojechać tego dnia do okolic Karwii. I udało się!! Dojechałem do Sławoszyna, bo tam miałem nocleg, niestety aż za 90 zł.. ale już nie wybrzydzałem, w końcu nie miałbym gdzie spać. Pokój mega, blisko sklep, do samej Karwii jakieś 3-4 km.
Tego wieczora wypiłem sobie zimnego Lecha, w końcu prawie 140 km pękło, jechałem przez bagna,las, płyty ażurowe, trawę i asfalt a także piach. Zmęczenie było ale zadowolenie jeszcze większe, w końcu na Hel nie zostało daleko :)) Pozostało wypić herbatę, coś zjeść na szybko i iść spać.